TAVIRA to sekret Algarve, niepozorne miasteczko, a tak wiele niespodzianek. Pierwsza z nich to WYSPA, cudowna, o złocisto-białym piasku i pomarańczowych muszelkach, woda zielona, przejrzysta. Wystarczyło przejść kilka metrów, by cieszyć się plażą w samotności. Kolejny sektet to PRZYRODA, zielone drzewa, kolorowe kwiaty, piękny ogród botaniczny w runach zamku, algi na plaży, ławice ryb w rzece Gilão i Ria Formosa, a wszystko to przyprawione żółtym słońcem i błękitem nieba.
Masowo napływających tu turystów i skupiających się jedynie w okolicach centum miasteczka - Praça da República, udało się uniknąć wypożyczając ROWER i zwiedzając okolicę: 4 Aguas, Cabanas, Monte Gordo, Manta Rota, Vila Real de Santo António.
Rower niezbędny jest by odkryć sekretne plaże, pola golfowe, okoliczene porty i małe miejscowości. Byleby miał koszyczek i bagażnik, w którym zmieszczą się wszystkie przydatne graty: obowiązkowo ręczniki, strój kąpielowy, krem, woda i muszelki zebrane na plaży. Niezbędna jest też mapa i pompka rowerowa (o której myśli się dopiero jak z nieszczęsnej dętki ujdzie życie. Szczęście w nieszczęściu, już w samym centrum miasteczka Vila Real de Santo António)
Należy pokochać też tutejszą GASTRONOMIĘ, bo bez niej nie odnajdziemy sekretu tego regionu. Dla kochających świeże RYBY to raj dla podniebienia. Ja pokochałam ośmiornicę (uwaga: to mówi konserwatystka), bo oprócz tego, że w smaku przypomina mi ogórka konserwowego (zwłaszcza w sałatce), to jest pięknym symbolem kuchnii południowej Portugalii. Sekretem Taviry okazała się niepozorna restauracja-grill gdzieś przy drodze szybkiego ruchu. W karcie same ryby, ale za to świeżutkie, prosto z grilla, podane uroczyście z ziemniakami i zieloną sałatką. Prawdziwa uczta, niczym weselna, a goście przy długich stołach jedzą i piją.
Inny przykład kulinarnej rozkoszy to restauracja IDEAL, gdzieś w labiryncie wąskich uliczek Cabanas de Tavira. Zwykła, prosta, skromna, bez przesadnych dekoracji, za to potrawy niczym królewskie. Podane z wdziękiem i klasą. Roskoszować możemy się daniami mięsnymi i rybnymi. Na koniec serwują niesamowite COŚ, czyli DOCE DE VINAGRE - i tu problem z tłumaczeniem - coś jak "OCTOWY DESER"... trzeba spróbować! obowiązkowo!
Wszystko to popijamy świeżutkim sokiem z POMARAŃCZY. Najlepiej zaopatrzyć się od razu w całą butelkę, bo jest tak dobry, że po jednym lichym kubeczku, tylko niedosyt pozostanie.
Masowo napływających tu turystów i skupiających się jedynie w okolicach centum miasteczka - Praça da República, udało się uniknąć wypożyczając ROWER i zwiedzając okolicę: 4 Aguas, Cabanas, Monte Gordo, Manta Rota, Vila Real de Santo António.
Rower niezbędny jest by odkryć sekretne plaże, pola golfowe, okoliczene porty i małe miejscowości. Byleby miał koszyczek i bagażnik, w którym zmieszczą się wszystkie przydatne graty: obowiązkowo ręczniki, strój kąpielowy, krem, woda i muszelki zebrane na plaży. Niezbędna jest też mapa i pompka rowerowa (o której myśli się dopiero jak z nieszczęsnej dętki ujdzie życie. Szczęście w nieszczęściu, już w samym centrum miasteczka Vila Real de Santo António)
Należy pokochać też tutejszą GASTRONOMIĘ, bo bez niej nie odnajdziemy sekretu tego regionu. Dla kochających świeże RYBY to raj dla podniebienia. Ja pokochałam ośmiornicę (uwaga: to mówi konserwatystka), bo oprócz tego, że w smaku przypomina mi ogórka konserwowego (zwłaszcza w sałatce), to jest pięknym symbolem kuchnii południowej Portugalii. Sekretem Taviry okazała się niepozorna restauracja-grill gdzieś przy drodze szybkiego ruchu. W karcie same ryby, ale za to świeżutkie, prosto z grilla, podane uroczyście z ziemniakami i zieloną sałatką. Prawdziwa uczta, niczym weselna, a goście przy długich stołach jedzą i piją.
Inny przykład kulinarnej rozkoszy to restauracja IDEAL, gdzieś w labiryncie wąskich uliczek Cabanas de Tavira. Zwykła, prosta, skromna, bez przesadnych dekoracji, za to potrawy niczym królewskie. Podane z wdziękiem i klasą. Roskoszować możemy się daniami mięsnymi i rybnymi. Na koniec serwują niesamowite COŚ, czyli DOCE DE VINAGRE - i tu problem z tłumaczeniem - coś jak "OCTOWY DESER"... trzeba spróbować! obowiązkowo!
Wszystko to popijamy świeżutkim sokiem z POMARAŃCZY. Najlepiej zaopatrzyć się od razu w całą butelkę, bo jest tak dobry, że po jednym lichym kubeczku, tylko niedosyt pozostanie.
A na koniec, jak porządnie zemdli, to polecam tutejszy napój bogów, czyli likier MEDRONHO, przeźroczysty, "prawie" jak woda, doskonały na trawienie i dobry humor.
I ja tam byłam, i również medronho piłam.
I ja tam byłam, i również medronho piłam.
0 komentarze:
Prześlij komentarz